Niekoniecznie zabieg chirurgiczny
Kiedyś jedyną metodą usuwania mięśniaków było ich wycięcie, niekiedy z całą macicą, co pozbawiało kobiety szans na macierzyństwo (jeśli były w wieku reprodukcyjnym). Taka ingerencja wiązała się z jeszcze innymi konsekwencjami, głównie zaburzeniami hormonalnymi, nietrzymaniem moczu, wczesną osteoporozą. Stopniowo pojawiały się metody nie tak drastyczne, bezpieczniejsze, jak np. embolizacja, czyli zatkanie tętnic macicznych tak, by zablokować dostarczanie krwi do mięśniaka czy wyłuszczenie mięśniaka (miomektomia), którą można było wykonać laparoskopowo.
Pojawiły się również metody farmakologiczne, ale nie każda była bezpieczna. Z tego właśnie powodu jeden lek, źle działający na wątrobę, został wyeliminowany.
Terapia „szyta na miarę”
Nie każdy mięśniak kwalifikuje się od razu do leczenia. Te bezobjawowe należy tylko obserwować, kontrolować, czy się nie powiększają. – Terapia mięśniaków powinna być personalizowana, „szyta na miarę”. Jeśli kobieta zamierza zajść w ciążę, to powinna dostać leczenie, które jej to umożliwi – mówi Alina Pulcer, szefowa Stowarzyszenia Kobiet z Problemami Onkologiczno-Ginekologicznymi „Magnolia”. – Dziś taką szansę daje nowy, 3-składnikowy lek, który w badaniach okazał się skuteczny w łagodzeniu objawów i bezpieczny. To pierwszy taki lek w Europie i powinien być refundowany. Niestety, na razie nie jest. Oczywiście nie każda kobieta z mięśniakiem będzie mogła być tak leczona, część może wymagać zabiegu operacyjnego, ale jeśli można odwlec zabieg, to trzeba z takiej szansy skorzystać. W Polsce ok. 30 proc. hospitalizacji i operacji ginekologicznych spowodowanych jest mięśniakami. Cierpieć może na nie ok. 60 – 70 proc. kobiet w zależności od grupy wiekowej.