Takie plany mają studenci VI, czyli ostatniego, studiów lekarskich, którzy swoje zamiary przedstawili w ankietach Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego i jego profesorowi, kierującemu badaniami, dr. hab. Maciejowi Duszczykowi. Ten z kolei wstępne wyniki zaprezentował w Katowicach (podczas VIII Kongresu Wyzwań Zdrowotnych, 9-10 marca). To mniej więcej wynika z nich, że jeśli ankietowani nie zmienią zdania, to determinacja ministra zdrowia „do zwiększenia liczby lekarzy w Polsce” niewiele przyniesie.
Choć ostatnimi czasy współczynnik lekarzy przypadających w Polsce na tysiąc mieszkańców zwiększył się (z 2,8 na 3,8) to i tak jesteśmy pod tym względem na końcu unijnej tabeli. Nie wykluczone, że jeśli znów medycy zaczną migrować. W 2019 r. premier Mateusz Morawiecki podał, że w ciągu 20 lat z Polski wyjechało ok. 20 tys. lekarzy (nie wspominając już o średnim personelu medycznym). Dlaczego teraz aż jedna trzecia kształcących się na lekarzy chce pracować poza granicami Polski? Jak to dlaczego, dla lepszych pieniędzy – stwierdzi się w ciemno. Błąd. Wcale lepsze zarobki nie są motywem numer jeden skłaniającym ankietowanych do migracji, najchętniej do Szwajcarii, Szwecji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Szwajcaria.
Planują migrować przede wszystkim pod wpływem „czynników społeczno-politycznych”. Co to takiego? Prof. Duszczyk wyjaśnił, że studenci wyrażają ogólny niepokój o stan debaty publicznej w Polsce i brak nadziei, że zmieni się on w najbliższym czasie. Drugim czynnikiem skłaniającym do migracji jest lejący się na medyków hejt i decyzje prawne podejmowane przez rządzących, wskutek których lekarze bez systemu no fault uważają, że są realnie zagrożeni sankcjami karnymi za doprowadzenie do niepożądanych zdarzeń medycznych. Dopiero po jednym i drugim, jako czynnik motywujący do wyjazdu z Polski studenci wskazali kwestie materialne – wyższe zarobki i lepszy rozwój zawodowy.
Jednak nie tylko migracja zagraniczna może sprawić, że starania resortu zdrowia w kwestii zwiększenia kadr lekarskich nie ziszczą się. To niebezpieczeństwo co prawda nie wpłynie na obniżenie współczynnika „lekarzy na tysiąc”, ale na dostęp do nich już tak. Chodzi o to, że sporo przyszłych lekarzy chce skupić się na pracy wyłącznie w niepublicznej, czyli komercyjnej, ochronie zdrowia. Nawet jeśli studenci rozmyśliliby się, a z niemedycznych uczelni „wyszły” tysiące nowych lekarzy, to system dalej będzie wymagał naprawy, jeśli nie będzie chętnych do pracy w małych miasteczkach i wsiach, a ci którzy tam pracują nie będą migrowali wewnętrznie, do większych miast i specjalistycznych ośrodków. Tak więc, powtarzając za prof. Duszczykiem, „wyprodukowanie” lekarzy nie daje gwarancji rozwiązania problemu ich braku na rynku pracy…