W piątkowym (16 października) wydaniu „Dziennika Gazety Prawnej” zamieszczono edukacyjny wywiad z prof. dr. hab. Krzysztofem Pyrciem (41 l.). To biolog i biotechnolog, specjalista w zakresie mikrobiologii i wirusologii związany m.in. z Uniwersytetem Jagiellońskim; naukowiec, który koronawirusy poznaje od kilkunastu lat. Dziennikarze zapytali eksperta o to, co czeka nas w najbliższych miesiącach, czy niska temperatura będzie konserwowała wirusa, a do tego dołożą się jeszcze inne czynniki? – Tak, np. smog, który uszkadza płuca, do tego dojdzie wysuszone kaloryferami powietrze w naszych domach, wreszcie koinfekcje. Jednoczesne zakażenie SARS-CoV-2 i grypą na przykład, ale też zakażeniami bakteryjnymi, może znacznie zwiększyć ryzyko ciężkiego przebiegu choroby, a więc i zgonu – podkreśla rozmówca „DGP”.
– Ostatnio pojawiła się praca naukowa, z której wynika, że jeśli jednocześnie zakazimy się wirusem grypy i SARS, to ryzyko, że tego nie przeżyjemy, jest dwukrotnie większe niż przy zakażeniu samym wirusem SARS-CoV-2. Jeśli pojawi się dużo przypadków zachorowań o dramatycznym przebiegu, może w Polsce dojść do tego, co działo się w krajach południa Europy, gdzie odłączano mniej rokujących na wyzdrowienie chorych od respiratorów, żeby dać szansę tym, którzy mają większe szanse na przeżycie – ostrzega prof. Pyrć. – Zresztą poniekąd już tak się dzieje, wszyscy wiedzą o przepełnionych szpitalach, o tym, że nie ma gdzie kierować chorych na COVID-19, że w niektórych placówkach zmniejsza się stężenie tlenu podawanego pacjentom, gdyż i tego zaczyna brakować. Obawiam się, że dojdziemy do punktu, w którym nie będziemy w stanie ratować starszych chorych, a śmiertelność wzrośnie. W miesiącach wiosennych ok. 20 proc. pacjentów wymagała intensywnej pomocy medycznej, m.in. wspomagania oddechu. Teraz, kiedy liczba zakażeń w Polsce rośnie, będzie się też zwiększała potrzeba wykorzystywania respiratorów.
Warto przypomnieć, co wcześniej mówił/przewidywał prof. Pyrć. Poszeperaliśmy w internecie. I tak, w marcu ekspert stwierdził: „Zakładając, że śmiertelność wynosi ok 1,4%, to z pewnością jest to więcej niż grypa, ale na pewno nie jest to tak groźny wirus, jak np. ebola. Nie będziemy mieć scen jak z filmu "Epidemia" z Dustinem Hoffmanen, ludzie nie będą umierać na ulicy. To, co jest groźne, to konieczność hospitalizacji ok. 15% zakażonych, a to jest trudne nawet dla najlepiej zorganizowanej opieki zdrowotnej na świecie. Wirus jest nowy, nie mamy jeszcze przeciwciał, odporności, nie mamy szczepionki”. W kwietniu: „Bardzo optymistyczne jest to, że mamy tak mało przypadków, że udało się tą falę, przynajmniej do tej pory zatrzymać. I tak naprawdę możemy teraz narzekać, że właściwie nic się nie dzieje, jest to tylko ‚pandemia paniki’, i że nie dotyka nas to w takim stopniu jak nas mogło dotknąć. Myślę, że to jest bardzo ważne żeby też to zauważyć. Tak naprawdę na ten moment nie wiadomo ile to potrwa, nie wiadomo co się wydarzy, ale te działania które wszyscy podejmujemy jako ludzie już przyniosły efekt, taki że życie zaczyna wracać do tej nowej normalności, i jednocześnie nie natknęliśmy się na tą falę, którą widzieliśmy chociażby we Włoszech, która dosłownie zmiotła niektóre miasteczka”.
W maju na pytanie: jak długo zostanie z nami koronawirus, profesor odpowiedział: „Może na zawsze. Jest szansa, że stanie się wirusem sezonowym. Ale jest również szansa, że za jakiś czas już nie będzie taki groźny, bo pojawi się szczepionka i odporność. Wirusy mają też naturalną tendencję do tego, że nie dążą do postaci wysoce patogennych, czyli takich, które robią dużą krzywdę, tylko wręcz do takich, które potrafią się niezauważalnie prześlizgnąć między naszymi obronami. Bo jeżeli jesteśmy w stanie łatwo odizolować osobę, która jest zarażona, to taki wariant wirusa ma mniejsze szanse na pozostanie w populacji niż taki, który powoduje łagodną chorobę i troszkę kataru. Scenariusze są różne, natomiast ja myślę, że trzeba w środkach ostrożności zachować złoty środek. Z jednej strony to duże zagrożenie, szczególnie dla osób starszych i obciążonych, z drugiej nie jest to wirus Ebola”. W czerwcu: „Ta epidemia ma dosyć podstępny charakter w związku z czym pojawiają się ogniska. Teraz głównym zadaniem jest identyfikacja tych ognisk, trzeba mieć nadzieję, że wszystkie są wyłapywane na czas. Wzrost zakażeń to znak, że powinniśmy być bardzo czujni”.
W lipcu tłumaczył, dlaczego nie powinno się organizować w czasie zarazy wesel: „To jest bardzo proste - jeżeli dwie osoby się spotykają, a jedna jest zakażona, to ma szansę zakazić tę drugą. Jeżeli spotyka się pięć osób, to te szanse wzrastają. Wesela nie rządzą się innymi prawami niż wszystkie inne zgromadzenia czy spotkania. Osobiście jestem przeciwny imprezom masowym w tym momencie, bo jest to spore ryzyko”. W sierpniu mówił, że „Jesienią możemy zapłacić słony rachunek za dzisiejszą postawę. Nawet jeśli osobiście nie zachorujemy, to może dojść do paraliżu gospodarki, turystyki, o służbie zdrowia nie mówiąc. A tak niewiele wysiłku trzeba – tyle że podejmowanego solidarnie, przez wszystkich – żeby temu zapobiec. Nie chodzi o to, żebyśmy zamykali się w domach, rezygnowali z życia, z aktywności, z podróży, żebyśmy dali się zwariować. Chodzi o respektowanie podstawowych zasad – to nie przeszkodziłoby nam w normalnym funkcjonowaniu. Apeluję tylko o minimum”.
A teraz najważniejsze. Dlatego ten wątek wyodrębniamy. Warto przeczytać te kilka zdań opinii prof. Pyrcia z września. Powoli i z analizą. „To nie jest patogen taki jak ebola, który może zdziesiątkować ludzką populację. Jest bardzo niebezpieczny pod względem epidemicznym, bardzo groźny szczególnie dla osób w podeszłym wieku albo w jakiś sposób obciążonych innymi chorobami, jednak on wcześniej czy później się skończy. To straszne „coś” może się pojawić za kilka miesięcy albo w przyszłym roku i trzeba będzie sobie z nim radzić. A koszty radzenia sobie, jak się właśnie przekonaliśmy, są znacznie wyższe niż koszty przygotowania”. Czy w całym świecie trwają przygotowanie na pojawienie się TEGO CZEGOŚ?