Wbrew powszechnie panującej opinii zespół pęcherza nadreaktywnego nie jest chorobą osób starszych i w żadnym razie nie powinien być wstydliwą dolegliwością. To uciążliwa, poważna choroba, która może przytrafić się w każdym wieku i która wymaga leczenia. Najlepiej od momentu wystąpienia pierwszych objawów, a nie dopiero wówczas, kiedy objawy stają się tak dokuczliwe, że wykluczają normalne funkcjonowanie.
Pacjentom z nadreaktywnym pęcherzem żyje się w Polsce niełatwo, gdyż, w przeciwieństwie do chorych z innych krajów (nie tylko tych bogatszych od naszego) nie mają dostępu do skutecznego leczenia.
Terapia tylko w pierwszej linii
- Na wprowadzenie zmian w zakresie limitów środków absorpcyjnych czekaliśmy aż 18 lat! Czy tyle samo będziemy czekać na leczenie OAB, które refundowane jest już w całej Europie? – pyta Anna Goch, pełniąca obowiązki przewodniczącej Sekcji Pęcherza Osób z NTM „UroConti”. – Dlaczego po raz kolejny okazuje się, że w dostępie do nowoczesnych terapii jesteśmy „trzecim światem” i znowu musimy gonić Europę?
A właśnie mija 18 miesięcy od już drugiej pozytywnej rekomendacji Prezesa Agencji Oceny technologii Medycznych i Taryfikacji dla refundacji mirabegronu, leku będącego jedyną opcją terapeutyczną dla pacjentów w II linii leczenia…
- Brak reakcji ze strony resortu zdrowia powoduje, że chorzy muszą płacić za lek z własnej kieszeni, albo, co najczęściej ma miejsce, nie leczą się wcale – dodaje Anna Goch.
Gdzie podziały się oszczędności
W ub. roku pojawiły się zamienniki jednego z leków, stosowanych w pęcherzu nadreaktywnym, które, co wydawałoby się jak najbardziej logiczne, mogłyby zostać przeznaczone na lek w drugiej linii. Tak się jednak nie stało. – Dlaczego? – dziwi się Anna Sarbak, prezes Stowarzyszenia „UroConti”. – Zwłaszcza że z ostatniego pisma od producenta leku wiemy, że przedstawił on niezwykle atrakcyjną propozycję, która umożliwia refundację przy nieznacznym obciążeniu płatnika publicznego.
Zdziwienie pacjentów budzi też fakt, że refundowane są terapie trzeciej linii leczenia (toksyna botuliunowa i neuromodulacja krzyżowa), a pomijana druga linia.
Z danych ZUS i GUS wynika, że koszty z tytułu utraty produktywności osób z problemami nietrzymania moczu (zwolnienia lekarskie, renty i inne świadczenia) w 2018r. wynosiły aż 1,58 miliarda złotych!
- Czy ktoś w ministerstwie nie umie liczyć – pyta Anna Sarbak. – Przecież gdyby nawet część tych osób była odpowiednio leczona, to zamiast pobierać świadczenia, wytwarzałyby PKB i płaciła podatki. Już nie mówiąc o korzyściach psychospołecznych, których w żaden sposób nie da się wycenić.