O jednym i drugim, i jeszcze o innych sprawach związanych z tym, by w Polsce żyło się dłużej i zdrowiej, dyskutowano w Katowicach podczas niedawno zakończonego XIV Europejskiego Kongresu Gospodarczego. To jak to będzie ze wspomożeniem zbyt małej kadry lekarskiej (najniższy współczynnik w UE – 2,4 lekarzy/10 tys. mieszkańców) przez odsiecz z Ukrainy. W rolę króla Sobieskiego raczej ukraińscy lekarze się nie wcielą. Obecnie w Polsce praktykuje ok. 800 ukraińskich lekarzy. W tej grupie jest ok. 70, którzy w naszej ochronie zdrowia zatrudnili się po 24 lutego. – Zjawisko to, przy tak dużej skali fali uchodźczej, wystawia niezwykle pozytywne świadectwo lekarzom ukraińskim. Oni po prostu nie opuszczają swoich pacjentów – podkreślił honorowy konsul honorowy Ukrainy w Katowicach dr n med. Jarosław Wieczorek, jednocześnie dyrektor Szpitala Ginekologiczno-Położniczego Łubinowa 3. Gwoli ścisłości dodać trzeba, że lekarze na Ukrainie są zmobilizowani. Nie wnikając w szczegóły, jakim sposobem w Polsce po 24 lutego znaleźli się ukraińscy lekarze i pielęgniarki, problem jest to, że większość z nich nie mówi (a tym bardziej nie pisze) po polsku. Resort zdrowia, co podkreślał wiceminister Piotr Bromber, organizuje rozmaite kursy językowe, dla chcących w Polsce pracować w „medycynie”. Nie będzie ich tylu, ilu marzyłoby się ministrowi zdrowia. Przed wybuchem wojny lekarze ukraińscy woleli jechać na Zachód niż do Polski. To sprawiło, że z ukraińskiego systemu ochrony zdrowia „wypadło” kilkadziesiąt tysięcy medyków! U nich też są tzw. braki kadrowe.
A co z pacjentami ukraińskimi? Skoro społeczeństwo w Polsce zwiększało się o 6 proc., to tak zamiana winna być zauważona w systemie? Wiceminister zdrowia Waldemar Kraska uspokajał: system wytrzyma dodatkowe obciążenie. Na razie w szpitalach leczonych jest ok. 2 tys. pacjentów-ucieknierów. Gdyby do Polski trafili ranni wskutek działań wojennych, co jest możliwe, ale jeszcze nie zostało ustalone między Polską a Ukrainą, to też sobie damy radę- podkreślał wiceminister. Rzecz w tym, że potencjalnie pacjentów „niewojennych” może być więcej od tych „wojennych”. Już słyszy się, że uchodźcy mają w pierwszej kolejności dostęp do świadczeń medycznych. – To fake newsy – prostował takie opinie Bartłomiej Chmielowiec, rzecznik praw pacjenta. – Nie zaobserwowaliśmy wzmożonej liczby skarg w związku z pomocą, jakiej udzielamy naszym sąsiadom. Dotąd nie potwierdzono żadnego przypadku faworyzowania w przychodniach i szpitalach – zastrzegł przy tym, że fake newsów w tym zakresie nie wolno bagatelizować. – Wiemy jak destrukcyjny wpływ miały na program szczepień.
Lekarze POZ wskazują, że za nowymi pacjentami nadąża legislacja, ale już nie pieniądze, w efekcie czego powstaje swego rodzaju podział... – Nie możemy robić części opieki zdrowotnej dla Ukraińców i część opieki zdrowotnej dla polskich pacjentów, bo to jest najgorsze – żalił się dr Jacek Krajewski, prezes Porozumienia Zielonogórskiego. Jeśli już mowa o pieniądzach, to trzeba wskazać, że wydatki związane ze zwiększoną liczbą pacjentów pokrywa się z polskiej kasy. Uwaga – nie z budżetu NFZ, ale specfunduszu pomocowego dla uciekinierów. Kiedy pieniądze z UE na pomoc uchodźcom trafią do Polski?
– Czy pojawią się natychmiast? Wątpię, mówię to z mojego doświadczenia europarlamentarzysty. Na pewno się jednak znajdą – uspokajał Bolesław Piecha, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia. Zastrzegł przy okazji, że „Byłoby czymś bardzo nierozsądnym, gdybyśmy zatrzymywali uchodźców na granicy, bo Unia nie płaci”. Czy rozsądnym wydaje się jednak optymistyczne podejście do problemu w rodzaju „system poradzi sobie z dodatkowymi pacjentami”... Pewnie da sobie radę. Z dozą nieśmiałości należy zauważyć, że po (trwającej jeszcze) pandemii dostęp pacjenta do lekarza został wydłużony. Wzrost o 6 proc. populacji, potencjalnych pacjentów, raczej nie skróci kolejek do specjalistów, świadczeń medycznych itp.