To żaden wstyd!
Zespół pęcherza nadreaktywnego wciąż jest postrzegany jako wstydliwa dolegliwość, o której nie mówi się nawet lekarzowi. Zaledwie ok. 30 proc. chorych cierpiących na to schorzenie zgłasza się do lekarza, a ok. 60 proc. z nich robi to dopiero po dwóch latach od wystąpienia pierwszych objawów. I ma to miejsce wtedy, gdy objawy te są już na tyle dokuczliwe, że wykluczają normalne funkcjonowanie. Tymczasem, jak w przypadku innych chorób, im wcześniej schorzenie zostanie zdiagnozowane i im wcześniej zostanie podjęte leczenie, tym większe szanse na powrót do normalności. Bo, co należy podkreślić, zespół pęcherza nadreaktywnego sam nie ustąpi, objawy będą się pogłębiać. Dlatego trzeba przełamać wstyd, strach i udać się z tym problemem do lekarza. OAB można i należy leczyć.
Nie tylko starsi
Dość powszechne jest przekonanie, niestety także wśród lekarzy, że pęcherz nadreaktywny to problem osób starszych, że w „pewnym” wieku wiotczeją mięśnie, i tak po prostu już musi być i trzeba się z tym pogodzić. Nic bardziej błędnego. Owszem, mięśnie wraz z wiekiem stają się coraz słabsze, ale takimi mogą się stawać również w młodszym wieku, z wielu powodów nie związanych z wiekiem. Bezpośrednią przyczyną tego schorzenia są zaburzenia funkcjonowania nerwów, odpowiedzialnych za działanie układu moczowego, a może to wynikać np. z uszkodzenia rdzenia kręgowego, może się pojawić w przebiegu takich chorób jak cukrzyca, stwardnienie rozsiane, choroba Parkinsona czy Alzheimera.
Bez dostępu do nowoczesnego leczenia
W naszym kraju leczenie chorego z zespołem pęcherza nadreaktywnego znacznie odbiega od tego, jak taka terapia powinna wyglądać i jak wygląda w innych krajach. Jesteśmy jedynym krajem w Europie, który nie refunduje nowoczesnych, skutecznych terapii.
- W zespole pęcherza nadreaktywnego lista leków refundowanych nie zmieniła się od początku jej istnienia, czyli od 2011r. – mówi Anna Sarbak, prezes Stowarzyszenia „UroConti”. - Nadal wiec w pierwszej linii leczenia chorzy maja dostęp jedynie do dwóch substancji o tym samym mechanizmie działania: solifenacyny i tolterodyny, podczas gdy na świecie jest ich ok. sześciu. A w drugiej linii leczenia w ogóle nie ma dostępu, choć minęło już półtora roku od drugiej, ponownie pozytywnej rekomendacji prezesa Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji dla mirabegronu, leku będącego jedyną opcją terapeutyczną dla pacjentów w drugiej linii leczenia. Jak to jest możliwe, że opłaca się refundować ten lek nie tylko w krajach bogatych, ale nawet w takich o zbliżonym do polskiego PKB?