„Super Expres”: – Pierwszy pacjent umarł w siódmej dobie po operacji...
Marian Zembala: – Tak. Nasz szef pojechał do prosektorium, był świadkiem sekcji. Przyjeżdża w środku nocy i zwołuje spotkanie. Wszyscy, lekarze, pielęgniarki, cały zespół wstawia się do szpitala. Po co? Religa mówi nam, że straciliśmy tego pacjenta, ale jeśli jutro będzie dawca, to zaczynamy następną operację. Myśleliśmy, że zwariował. Nie zwariował. Mieliśmy drugiego pacjenta do transplantacji serca. To był 25-letni kierowca spod Wrocławia Zygmunt Chruszcz. Przeszczepiliśmy mu serce w nocy z 12 na 13 listopada 1985 roku.
– Szybko, w tydzień po pierwszej transplantacji...
– Inni mogliby powiedzieć w takiej sytuacji: poczekajmy, nie spieszmy się, odpocznijmy. Inni tak, ale nie Religa. Zadzwonił do mnie, z Wrocławia, kardiolog Krzysztof Wrabec i mówi: „Marianku, jest taki młody człowiek, nazywa się Chruszcz. Mieszka pod Oleśnicą koło Wrocławia. Mam małe dzieci. Jeżeli go natychmiast nie przeszczepicie, to on na pewno umrze...”. I tę rozmowę słyszał Religa. Od razu zapadłą decyzja. Tego samego dnia zapakowali Zygmunta Chruszcz do karetki i przywieźli go do Zabrza, do nas.
– Biorca był. A dawca?
– Dawca pojawił się na trzeci dzień. Przystępujemy do transplantacji. Jesteśmy już mniej zestresowani niż przy pierwszym przeszczepieniu. Druga operacja zostaje pomyślnie zakończona i jest już w cieniu pierwszego, historycznego sukcesu. Pacjent budzi się po operacji. Po kilku dniach może już wstać z łóżka... I w tym miejscu muszę dodać wątek dotyczący pierwszej operacji. Dlaczego zmarł nam pierwszy pacjent, Józef Krawczyk? Zmarł z powodu niewydolności wielonarządowej. W tamtym czasie nie byliśmy w stanie określać poziomu leków zapobiegających odrzucaniu przeszczepu. One hamują odrzucanie, ale jednocześnie sprzyjają uszkodzeniu nerek. Wróćmy do Chruszcza. Po czterech dniach zaczyna jeść i pyta nas, czy może zagrać w warcaby? Ktoś tam ich poszukał, znalazł je i pielęgniarki grały z ocalonym.
– Wygrał?
– Wygrał. Zapytałem go: dlaczego chciał grać? A on odpowiedział, że grał w warcaby, gdy dowiedział się o pierwszym przeszczepie i powiedział sobie, że też wygra życie przeszczepem. I proszę sobie wyobrazić, że Chruszcz zaczyna chodzić, spacerować. Dla nas jest to niepojęte. Zastanawiamy się, co dalej z nim robić. Nie chcemy jeszcze, by wrócił do domu. Przyjeżdżają do niego matka i brat. Są szczęśliwi. Wyjaśniamy, że nim wróci do siebie do domu, to wpierw pobędzie w Karpaczu, pod opieką trzech zakonnic-pielęgniarek. Będzie miał rehabilitację i opiekę medyczną. I będzie z daleka od ryzyka zakażenia. Jest osiemnasta doba po zabiegu, chcemy przekazywać chorego, a on nagle, pamiętam, to było z piątku na sobotę, zaczynana nam gorączkować. Ma bardzo silne dreszcze. Dajemy leki. Nie pomagają. Na drugi dzień wymaga intubacji, a w trzy dni później umiera. Sekcja wykazała, że doszło do ciężkiego wirusowego zakażania. Normalnie to ten wirus byłby nieszkodliwy, ale u chorych z immunosupresją mogą przyczynić się do zgonu. Zniszczył płuca Zygmunta Chruszcza.
– Wyciągnęliście wnioski z drugiego przeszczepu?
– On pokazał nam, że pacjent może żyć, że zabrakło nam, lekarzom i pacjentowi, zwyczajnego szczęścia na finale. Byliśmy wtedy tak blisko całkowitego sukcesu.
– A to nie był sukces?
– Dla zabiegowca pełny sukces jest wówczas, gdy chory opuszcza szpital i wraca do domu na własnych nogach. Trzeciego chorego, któremu przeszczepialiśmy serce, straciliśmy na stole. Czwarty wyszedł do domu i żył z cudzym sercem jeszcze przez kilkanaście lat. Proszę wyobrazić sobie, że on wymagał retransplantacji. Bałem się ją przeprowadzać. Zrobił to mój syn, Michał. Osiem mieliśmy w Polsce takich przypadków, że trzeba było jeszcze raz wszczepić serce. Sporo lat minęło od tamtych operacji. Co teraz, w roku 2020, w trudnym z wiadomym przyczyn, w dziedzictwie Religi dzieje się? Zrobiono w tym trudnym czasie 76 transplantacji serca u dorosłych i dzieci, z bardzo dobrymi wynikami. Śląskie Centrum Chorób Serca to dziś ekstraklasa europejska. Wykonano w nim, w tym pandemicznym roku, 23 przeszczepy płuc, najwięcej w Polsce. Jesteśmy zaliczani do europejskiej czołówki. Nie tylko ze względu na ilość przeszczepień, ale i na ich jakość. Jestem w tym zasługa mojego syna i całego zespołu Śląskiego Centrum Chorób Serca, które jest – powtarzam – dziedzictwem prof. Zbigniew Religi.
Polecany artykuł: