Przypomnijmy, że nakaz zakrywania nosa i ust, zwany skrótowo „noszeniem maseczek” wprowadzono 16 kwietnia 2020 r. Czyli prawie miesiąc po tym, jak w Polsce ogłoszono stan epidemii. Wówczas poziom dziennych zakażeń (zdiagnozowanych) oscylował wokół kilkuset przypadków. Długo, długo obowiązywało „zasłanianie” nie tylko medycznymi maskami, ale bandanami, szalikami i maseczkami szytymi ręcznie, gdzie tylko to się dało (274 mln zł mógł, oszacowali dziennikarze TVN, pochłonąć program szycia maseczek). Od 27 lutego 2021 r. nie można było się nimi zasłaniać, tak samo jak plastikowymi przyłbicami, bo po roku używania okazało się, że nie chronią przed koronawirusem. Spór o to, czy maseczki chronią czy nie, trwa nadal. Prof. Kuna, w rozmowie z PAP, nie ukrywa, że Polska podzieliła się na „osoby będące zagorzałymi zwolennikami maseczek ochronnych” i im przeciwne. – Ja powiem tak: jest grupa ludzi, która nie toleruje maseczek. Dajmy im wolność, ale próbujmy też wytłumaczyć, żeby przynajmniej utrzymywali dystans i byli odpowiedzialni. Gdy ja mam jakieś dolegliwości to nie idę do pracy, do kina czy w inne miejsce publiczne, tylko się izoluję. To rodzaj pewnej kultury zdrowotnej, którą powinniśmy zbudować, odpowiedzialności za siebie i za innych. Jest wielka metaanaliza przeprowadzona przez Cochrane (niezależną międzynarodową organizacją typu non-profit) z wykorzystaniem kilkudziesięciu badań dotyczących używania maseczek w przypadku infekcji wirusowych dróg oddechowych. Pokazała ona, że ta metoda prewencji jest nieskuteczna.
Nieskuteczna? Jak to? Przecież wielu profesorów, zakaźników i epidemiologów, apelowało: noście maski dla waszego i innych dobra. A tu taka metoda prewencji ma być nieskuteczną? Prof. Kuna przyznaje, że to dość zaskakujące wyniki badań i wskazuje, dlaczego są one takie a nie inne. To w znacznej mierze pochodna sposobu… używania maseczek. – Powszechne noszenie różnych rzeczy nazywanych maseczkami, ale nawet tzw. maseczki chirurgiczne, na dodatek założone tylko na usta albo pod brodą przed niczym nie chronią. To tylko takie udawanie – noszę maseczkę. Skuteczne jest używanie masek FFP2 i FFP3, czyli tych o podwyższonym stopniu wychwytywania małych cząstek z powietrza, ściśle przylegających do twarzy. Trzeba je jednak wymieniać co dwie, trzy godziny...
To wiązało/wiąże się z kosztami, ale gdy się przestrzega tej reguły, to takie maski są „absolutnie skuteczne”. Teraz SARS-CoV-2 jest w stanie wręcz hibernacji, za to coraz więcej jest przypadków zakażeń paragrypami, „które wcale nie są błahymi zakażeniami, mogą mieć równie ciężki przebieg jak COVID-19 czy grypa.”. Czy przeziębieni lub zarażeni paragrypą powinni nosić maseczki, tak jak jest to w zwyczaju choćby w Japonii? Co radzi prof. Kuna? – Optuję za tym, żeby osoby chore lub przeziębione stosowały samoizolację przynajmniej przez 3-5 dni i nie kontaktowały się z innymi. To byłby najlepszy sposób. Co do Japonii, tam w miejscach publicznych często przebywa się w tłoku, w dużej bliskości. A maseczki używa się choćby po, żeby nie chuchać innym w nos, mają zatem dość wszechstronne zastosowanie.
Pamiętajmy, że noszenie maseczek nadal obowiązuje w szpitalach, przychodniach i innych placówkach ochrony zdrowia oraz w aptekach. Przy czym w tych ostatnich maski na twarzach mają najczęściej farmaceutki i farmaceuci. A tymczasem z Izraela płyną takie wieści… Szybko rozprzestrzeniający się Omikron nie wyeliminował Delty, dominującego wcześniej wariantu SARS-CoV-2. Może on powrócić, napędzając kolejny wzrost zakażeń, już latem. Podkreślają, że pandemia COVID-19 nie przeminęła... A poniżej zapraszamy do głosowania w sondzie. Pytanie z czasu teraźniejszego przeszło w przeszły. Jakie więc maseczki nosiliście?