Czym jest małpia ospa, to już nieraz wyjaśnialiśmy, powtarzać nie będę, odsyłam do linków i polecanych artykułów. Czym może być małpia ospa w wymiarze medyczno-politycznym (z akcentem na drugą składową), to się okaże. Dziś można zaryzykować stwierdzenie, że z dużej chmury deszczu nie będzie. Gdy przed laty pracowałem w medycznym periodyku i zajmowałem się m.in. organizacją konferencji poświęconych medycynie tropikalnej (vel medycyny podróży), to nasłuchałem się tylu opowieści o apokaliptycznych prognozach, o inwazji tropikalnych patogenów do Europy, że aż strach o tym i teraz mówić. Z grubsza rzecz ujmując: specjaliści przewidywali, że prędzej czy później, do Europy „zawitają” choroby wywoływane przez patogeny, dla których naturalnym środowiskiem jest strefa sub- i tropikalna. Jak? A „dzięki” rozwojowi komunikacji lotniczej. Jak na razie w Polsce nie ma malarycznych komarów, a w „chłodniejszym” świecie wirus eboli uśmiercił miliony tylko w filmach. Będzie epidemia małpiej ospy? Czy to strachy na lachy? – Zagrożenie jest niewielkie, ponieważ wirus jest przenoszony tylko przez bliski kontakt cielesny, a konkretnie przez kontakt z płynami ustrojowymi lub ze strupami, ale nie przez zakażenia kropelkowe wywołane kichaniem, kaszlem lub mówieniem – powiedział niemieckiemu dziennikowi „Neue Osnabruecker Zeitung" Tobias Tenenbaum, przewodniczący Niemieckiego Towarzystwa Zakaźnictwa Dziecięcego.
Zagrożenie jest niewielkie, ale po tym, jak w Niemczech stwierdzono pierwsze przypadki nowej choroby, to federalny minister zdrowia Karl Lauterbach zapowiedział wydanie zalecenia objęcia zakażonych oraz osób, które się z nimi kontaktowały 21-dniową kwarantanną, czyli tyle, ile wynosi czas inkubacji małpiej ospy. Tak na marginesie: na małpią ospę choruje się od 2 do 4 tygodni i do zdrowia powraca się samoistnie. Oczywiście, w cięższych przypadkach bywa inaczej. I choć śmiertelność sięga 1 (jednego procenta) to można odczuć, że rozpoczęło się prewencyjne przygotowania do walki z nowym zagrożeniem. Zagłusza je nieco wojna na Ukrainie.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) należycie realizuje statutowe zadania. Z jednej strony tonuje coś, co zdąża w kierunku światowej paniki, z drugiej – wiąże małpią ospę z… SARS-CoV-2/COVID-19. Z jednej – podkreśla, że poza Afryką odnotowano dotychczas 131 przypadków małpiej ospy. Z drugiej – że poziom zakażeń wirusem Orthopoxvirus, należącym do rodziny Poxviridae, „mógł być spowodowany globalnym znoszeniem restrykcji pandemicznych i wynikającym z tego powrotem do zakrojonych na szerszą skalę interakcji społecznych”. Rzecz w tym, że Afryka równikowa jest najmniej dotknięta epidemią koronawirusa i nie ogłaszali tam lockdownów ograniczających „interakcje społeczne”.
Pierwszym państwem w świecie, które wprowadziło 21-dniową kwarantannę była Belgia. Teraz kraje, w którym wykryto choćby jeden przypadek, idą za jej przykładem. Prewencja? Tak, ale również – mam nadzieję – nieświadome wzbudzanie strachu przed zagrożeniem o przeszacowanym (przez laików) kalibrze. Bo czy sytuację uspokajają wieści o tym, że Wielka Brytania i Niemcy kupiły po kilkadziesiąt tysięcy szczepionek przeciw (prawdziwej) ospie? Nie zdziwiłbym się, by takie „dmuchanie na zimne” skutkowało tym, że za jakiś czas… zabraknie na rynku takich szczepionek.
– Szczepionka przeciwko ospie prawdziwej w znacznym stopniu – mam tu na myśli wskaźnik wynoszący ok. 85 proc. – chroni nas przed małpią ospą. Natomiast nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, na ile chroni kogoś, kto został zaszczepiony pięćdziesiąt parę lat temu (…). (…) Poza tym te ostatnie przypadki zachorowań w Europie są łagodne i objawy ustępują same. Tak więc fajnie, że mamy szczepionkę na tę chorobę, ale wydaje mi się, że nie będzie ona potrzebna, tak samo, jak lek, który jest wskazany do stosowania przy małpiej ospie – uważa prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Byłoby dobrze, by politycy posłuchali specjalistów, którzy w małpiej ospie nie widzą zagrożenia porównywalnego z pandemią, które jeszcze trwa. Nie słuchają. Dlaczego? – Wirus jest łagodniejszy niż od tego, który wywołuje ospę prawdziwą. Jest też dużo mniej zaraźliwy od ospy wietrznej, której boimy się u dzieci. Aby się zarazić musi dojść do bliskiego kontaktu z płynami ustrojowymi chorej osoby, ze zmianami skórnymi w postaci wykwitów i strupów, albo ktoś chory musi bezpośrednio nakaszleć na inną osobę – wyjaśnia prof. Joanna Zajkowska z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.
Należy mieć nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy, by wybijać, prewencyjnie, małpy transmitujące Orthopoxvirusa, tak jak to czyniono w pierwszym roku pandemii postąpiono z kilkoma milionami norek. Z kilku powodów. Po pierwsze: nie każda małpa jest zarażona wirusem. Po drugie Orthopoxvirus nie tylko na nich żeruje. – Występuje także wśród innych drobnych zwierząt afrykańskich. Poza tym prawie wszystkie zwierzęta, nawet foki, mają zakażenia pokswirusowe, czyli wywołujące ospę. A dwa rodzaje tych wirusów atakują tylko ludzi – wskazuje prof. Włodzimierz Gut. I po trzecie: wydaje się, że w Polsce bardziej należy obawiać się (bez popadania w panikę) ospy wietrznej. Wg danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny od początku stycznia do połowy maja tego roku odnotowano w Polsce 69 126 przypadków ospy wietrznej. W 2021 r. było ich 20 874 (skutkiem obostrzeń covidowych). Tak ospa, nie małpia, ale ta nasza, u kilku procent chorych wywołuje groźne powikłania, z zapaleniem móżdżku, mózgu lub opon mózgowo-rdzeniowych włącznie...