Opublikowany w środę (18 stycznia) raport pokontrolny jest tyle „nieprzyjemny” dla GIS, co dla producentów suplementów diety. To pojęcie nader często kojarzy się z medycyną. Brzmi tak fachowo. A po prawdzie – oraz zgodnie z prawem – to nie są leki, ale… żywność. I tylko tym się różnią zasadniczo od niej, że zawierają także określone substancje odżywcze, ale w bardziej, a nawet i bardzo, skoncentrowanej formie. Tabletka zastępująca kilogram jabłek? Tak się niektórym wydaje. Bo suplementy diety mają uzupełniać niedobory niektórych substancji znajdujących się w naturalnej żywności, a nie je zastępować. I tu się pojawia problem, na który wskazują inspektorzy NIK. Bo, żeby produkt żywnościowy nie szkodził zdrowiu, to musi mieć odpowiedni skład. A nie zawsze jest tak, że to co podaje producent jest zgodne z prawdą. Tylko, że weryfikacja oświadczeń producentów przez GIS pozostawia, zadaniem NIK, wiele do życzenia.
Można zrozumieć, że sprawdza się circa co 11. zgłoszenie. Wszystkich sprawdzić nie w sposób, bo trwałoby to lata. Tyle że weryfikowanie tej cząstki zgłoszeń wcale nie było tak szybkie, jakby mogło się wydawać. Bo chyba, jak się coś takiego ma pod lupą przez 14 lat, to chyba nie można określić to szybką weryfikacją. Oczywiście, to rekordowej długości czas weryfikacji. Myliłby się ktoś, kto uznałby to za wyjątek od reguły. Zacytujmy wątek z raportu: „Od trzech miesięcy do ponad trzech lat trwało wyjaśnianie, czy zgłoszony produkt jest bezpieczny. Niektóre postępowania jasno wykazały, że badane suplementy diety nie spełniają norm i nie powinny być sprzedawane jako środki spożywcze (4 na 7 zbadanych przez NIK)”. Kolejny problem w tym, NIK nie ma nań wpływu, że wedle naszego prawa, gdy Kowalski zgłosi do GIS suplement diety, to może po tej formalności… go sprzedawać.
Lekturę raportu polecamy wszystkim tym, którzy bezgranicznie wierzą, że faszerując się suplementami diety, wzmacniają zdrowie. Nadto trzeba zaznaczyć, że nie wszyscy producenci wprowadzają na rynek towar wątpliwej jakości, ale wszyscy producenci przez takie działania tracą na marce, zaufaniu i prestiżu. Z drugiej strony nie ma co czynić współwinnymi pracowników GIS. To nie ich wina, że jest ich za mało w stosunku do potrzeb. Gdy jeden weryfikator ma do sprawdzenia w miesiącu, średnio 300 wniosków, to wiadomo, że… nie sprosta zadaniu. I kropka. Pocieszające jest, że „W badanym przez NIK okresie, organy Państwowej Inspekcji Sanitarnej kontrolowały co roku niemal 80 proc. wytwórni suplementów diety i ok. 40 proc. hurtowni oferujących te produkty. W sumie wydano 437 decyzji nakazujących wycofanie ze sprzedaży suplementu diety, zakazujących sprzedaży bądź czasowo wstrzymujących sprzedaż. Część z tych decyzji dotyczyła różnych produktów tych samych producentów, których w tej sytuacji obejmowano wzmożonym nadzorem sanitarnym”.
A na koniec kilka zdań o suplementach diety od Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych (bez jego dopuszczenia lek nie może trafić na rynek). Nie „wyleczysz się” suplementami diety. „Na wzrok”, „na wątrobę”, „wzmacniające odporność”, „oczyszczające z toksyn” – niezależnie od przekazów reklamowych suplementy diety nie leczą ani nie zapobiegają chorobom. Niektóre składniki znajdujące się w lekach występują także w suplementach diety. W tym przypadku ich zawartość/stężenie jest jednak niższe, przez co nie wykazują działania leczniczego…
Polecany artykuł: