Jedna z sesji VI edycji Kongresu Wyzywań Zdrowotnych „Rynku Zdrowia” (Katowice, 14-16 czerwca) poświęcona wiadomym szczepieniom, była „pojedynkiem” dwóch profesorów medycyny – Grzegorza Gieleraka (dyrektora Wojskowego Instytutu Medycznego) i Andrzeja Fala (kierownika Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, prezesa Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego). Pierwszy z profesorów uważa, że szczepienia dzieci nie powinny być, przynajmniej, obecnie priorytetowe, bo w niewielkim stopniu przyczynią się do przyspieszenia osiągnięcia odporności zbiorowej. Drugi profesor ma zupełnie odmienny pogląd. Zobaczmy, jakich argumentów używają w obronie swoich racji.
Przypomnijmy, że od 7 czerwca można rejestrować do szczepienia dzieci od 12 do 15 lat. W pierwszym tygodniu zaszczepiło się 101 tys. nieletnich. Na zlecenie dziennika „Rzeczpospolita” SW Resarch przeprowadził sondaż w kwestii szczepień dzieci. 36,2 proc. badanych uważa, że dzieci w wieku 12-15 lat powinny być szczepione przeciw COVID-19, a 31,8 proc. ankietowanych ma odmienne zdanie i aż 32 proc. nie potrafiło wyrazić opinii w tej kwestii.
A teraz przedstawmy argumenty profesorów medycyny. Grzegorz Gielerak – podkreślmy nie jest przeciwko szczepieniom dzieci, acz – jak mówił w rozmowie z SE – nie zamierza namawiać rodziców, by szczepili swoje pociechy. Dyrektor WIM przypomina, że dzieci chorują na COVID-19 bardzo rzadko, a jeśli przenoszą wirusa, to naprawdę w minimalnym stopniu. – Od stycznia do kwietnia bieżącego roku w Stanach Zjednoczonych z powodu COVID-19 hospitalizowano tylko 204 osoby w wieku 12-17 lat. To są dane z Centrum Kontroli i Prewencji Chorób (The Centers for Disease Control and Prevention – CDC). Przy czym sami autorzy opracowana wskazują, że ta liczba może być przeszacowana. Żadne z hospitalizowanych dzieci nie zmarło. Natomiast u 70 proc. z nich stwierdzono uznane czynniki ryzyka ciężkiego przebiegu COVID-19, czyli, m.in. otyłość, astmę czy choroby neurologiczne. Szczepienia można więc ograniczyć jedynie do tej grupy wysokiego ryzyka – uważa prof. Gielerak.
Akcja szczepień nieletnich poprawi statystyki, ale „nie przełoży się na efektywność szczepień i szybsze osiągnięcie tzw. odporności zbiorowej”. Dyrektor WIM jest przekonany, że priorytetem jest szczepienie osób w wieku 60+. One są najbardziej narażone na ciężki przebieg choroby. – Tymczasem w Polsce nadal ok. 40 proc. osób po 60. roku życia nie jest zaszczepionych przeciwko COVID-19. A to są osoby, które w czasie czwartej fali pandemii będą zajmować respiratory i łóżka szpitalne – przestrzega gen. Gielerak.
Prof. Fal nie zgadza się z dyrektorem WIM. – Obecnie co piąte nowe zachorowanie na COVID-19 w USA dotyczy dzieci lub młodzieży – wskazuje. Dzieci trzeba szczepić, bo „im bardziej uszczelnimy system szczepień, tym lepiej”. A to dlatego, że to na nie spadnie główny ciężar zachorowań na COVID-19, gdy zaszczepieni zostaną dorośli (do czego jeszcze sporo brakuje – przyp. SE). Ponadto „wprawdzie dzieci chorują bezobjawowo, ale tak samo jak dorośli przenoszą koronawirusa”. Prof. Fal – uwaga, to ważne, bo w mediach można spotkać się z tak optymistycznymi informacji – przypomina, że „nie jest prawdą, że szczepionki są 100-procentowo skuteczne. W najlepszym wypadku jest to ponad 90 proc.”. Zaprezentował inne statystyki o zachorowalności dzieci w USA: „Dane gromadzone przez amerykański ośrodek w Johns Hopkins University wskazują, że z powodu COVID-19 w USA hospitalizowano dotąd ok. 26 tys. dzieci...”.
Tyle wymiany poglądów między medykami. Jak podało (15 czerwca) rządowe Centrum e-Zdrowie terminy szczepień ma 164,5 tys. nastolatków. Rejestrujących się do szczepień nastolatków jest więcej niż seniorów w wieku ponad 70 lat.
Polecany artykuł: