Na razie władza przemawia do poczucia odpowiedzialności, albo nawet do… serca; argumentacją w stylu: jeśli nie chcesz się zaszczepić, zrób to dla osoby, którą kochasz! Argument romantyczny, ale czy pragmatyczny i osadzony w realiach? A co, jeśli ukochana osoba też… nie chce się zaszczepić? Z najnowszego sondażu IBRIS dla „Rzeczpospolitej” wynika, że obecnie chce się zaszczepić 47 proc. Polaków. UCE RESEARCH i SYNO Poland, na zlecenie Gazety Wyborczej, przeprowadziły badanie (24-27 grudnia 2020 r.) wśród respondentów w wieku od 18 do 80 lat. Pytano ich o to, co może ich zachęcić do zaszczepienia się, jeśli takiej woli dotychczas jeszcze nie wyrazili. Możliwości wyboru było kilka. Najczęściej ankietowani wybierali (45,1 proc.)… pieniążki, czyli premię finansową. Potem był brak obowiązku paradowania w maseczkach w miejscach publicznych (26,5 proc.). Na trzecim, wśród proponowanych rozwiązań, znalazła się ulga podatkowa (18,6 proc.).
Idąc tym tropem warto było zastanowić się, to znaczy nad tematem powinien pochylić się rząd, a szczególnie minister finansów), czy skutecznym w promocji nie byłby BON SZCZEPIENIA+. To luźna propozycja autora tej informacji. Z grubsza wyjaśniamy ideę tej koncepcji. Nie chodzi, by płacić za szczepienie się żywą gotówką, bo jak życie pokazuje z wykorzystaniem celowym takich zachęt różnie bywa. A może warto byłoby, aby SZCZEPIENIA+ były celowanym, nazwijmy, to świadczeniem. Celowanym, bo przeznaczonym do wykorzystania w określonym czasie i na określone USŁUGI. Mógłby być to bon uprawniający (na sumę X) do wykorzystania, np. w trzy miesiące od zaszczepienia się, w niepublicznej ochronie zdrowia.
Dlaczego w niej, a nie w publicznej? Bo w niej nie płaci się za usługi, jeśli jest się ubezpieczonym. Sporo ubezpieczonych i tak korzysta z prywatnej ochrony zdrowia, bo bez tego czekaliby długo na „bezpłatne” świadczenie z „państwowej” służby zdrowia. A jeszcze więcej nie chodzi do prywatnych lekarzy, bo ich na to najzwyczajniej nie stać. Wprowadzenie do obiegu takiego bonu mogłoby nie tylko przekonać jakąś część nastawionych na NIE do zaszczepienia się. To po pierwsze. Po drugie: odciążyłoby publiczną służbę zdrowia. Po trzecie: wpłynęłoby na rozwój prywatnego sektora, co skutkowałoby zwiększonymi wpływami z tytułu podatków (nie tylko od wykonawców usług, ale także podmiotów będących w ich łańcuchu)...
Tak wygląda z grubsza, bez wnikania w szczegóły, które należałoby opracować a nie wymyślać na gorąco, pod wpływem wyników wspomnianej ankiety. Gdyby przyjąć, że SZCZEPIONKA+ miałaby wartość 500 zł, to kosztowałoby to budżet państwa/podatnika 15,5 mld zł. Gdyby oszacować taki bon na 250 zł, byłoby już znacznie mniej. Gdyby wprowadzić 3-miesięczny okres do wykorzystania z pewnością nie skorzystałoby z tej zachęty 31 mln Polaków, czyli tyle, ilu rząd chciałby, aby się zaszczepiło. To co z tym pomysłem, jak sądzicie? Do rozważenia? Czy do kosza?
Dodajmy, że: „oczywiście tzw. antyszczepionkowcy pewnie nigdy nie dadzą sie przekonać do zmiany stanowiska, ale możemy w ten sposób zachęcić osoby niezdecydowane” – mówił już w listopadzie o roli finansowych zachęt brytyjski etyk, prof. Julian Savulescu z Uniwersytetu Oksfordzkiego. „Zaletą płacenia za ryzyko jest to, że ludzie dobrowolnie decydują się na podjęcie go. I dopóki jesteśmy dokładni i skrupulatni w informowaniu o stosunku ryzyka do korzyści, to poszczególne osoby będą mogły same podjąć decyzję, czy chcą to zrobić”.
Polecany artykuł: