Paweł Grzesiowski

i

Autor: ARC. ROZMÓWCY

Zdaniem eksperta: SZANSE, by szczepionka pojawiła się w tym roku SĄ ZEROWE

2020-07-10 17:20

Trwa wyścig, ale do mety nie jest tak blisko. Amerykanie mogą być pierwsi, ale już brakuje im… strzykawek. Te produkuje się w Chinach. Jeśli szczepionkę przeciwko SARS-CoV-2 wyprodukuje się poza Unią Europejską, to trzeba będzie produkt poddać ponownej weryfikacji. O takich i podobnych problemach rozmawiamy z dr. n. med. PAWŁEM GRZESIOWSKIM, immunologiem, ekspertem profilaktyki zakażeń ze Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP.

„Super Express”: – Toniemy w natłoku optymistycznych informacji, pocieszających dusze i wskazujących, że jeszcze w tym roku, a najpóźniej w przyszłym, szczepionka przeciwko SARS-CoV-2 pojawi się na rynku. Tymczasem WHO mówi, że to nastąpi za kilkanaście miesięcy. Komisja Europejska podobnie się wyraża. Co jest grane w tym interesie?
Paweł Grzesiowski: – Trwa wyścig, a w nim, jak to w wyścigu – ci, którzy są pierwsi, albo daleko przed innymi, ogłaszają, że są już blisko mety. Trzeba te informacje przyjmować z dużym dystansem. Mamy teraz około dziesięciu preparatów w II fazie badań. Cała reszta jest albo w I fazie, albo są to prototypy. Żeby zarejestrować produkt medyczny, musi on jeszcze przejść przez III fazę badań. A je prowadzi się na wielu tysiącach osób. Takie badania, jak zgłaszają firmy gotowe do ich podjęcia, ruszą najwcześniej w lipcu. Rozpoczęto już rekrutację ochotników do testowania szczepionek. Trzeba sobie jasno powiedzieć: badania III fazy trwają. Pół roku zajmuje zbieranie danych, potem trzeba je opracować i na końcu zgłosić produkt do rejestracji. Szanse, by szczepionka pojawiła się w tym roku, moim zdaniem, są zerowe. Nie znaczy to, że deklaracje producentów w rodzaju „już jesteśmy blisko, niebawem będzie” itd. nie będą się pojawiały. Będą.

– A jakie są realia w Pańskiej ocenie?
– Mam wątpliwości, czy produkt będzie gotowy, w opakowaniu, do sprzedania w aptece, przed końcem sezonem wiosennego 2021 r. Jeśli szczepionka będzie, jako pierwsza, wyprodukowana w USA, to będzie ona do użytku tam, a nie – na przykład – w Europie. Zresztą, Amerykanie już to zapowiedzieli, że w pierwszej kolejności będą ją mieli „dla swoich”. Podobnie może być, gdy pierwsza będzie Europa. Chociaż europejski projekt bazuje na innej technologii niż amerykańskie. I to też jest dodatkowym problemem. Obie szczepionki nie będą porównywalne, kompatybilne. Jedne są szczepionkami tzw. wektorowymi, jest w nich użyty jako nośnik inny wirus, a inne są szczepionki zawierające materiał genetyczny. Jestem więc bardzo sceptyczny i nie szykowałbym się na najbliższy sezon jesienno-zimowy ze szczepionką, lecz skoncentrowałbym się na procedurach prewencyjnych i diagnostycznych. Skoro nie będziemy mieć szczepionki, to musimy mieć pod dostatkiem leków do leczenia COVID-19, a więc leków steroidowych, hamujących II fazę choroby, tzw. hiper-zapalenie oraz remdesiviru, już u nas zarejestrowanego.

– Terapia remdesivirem tania nie jest. Jakieś 10 tys. zł, albo i więcej. A poza tym to nie jest lek o działaniu uniwersalnym.
– To jest lek zastrzeżony do leczenia szpitalnego, do leczenia ciężkich postaci COVID-19. Jeśli NFZ zakontraktuje, to będzie refundacja kosztów. Ten lek jest dopuszczony decyzją Europejskiej Agencji Leków, więc nie musi być walidowany w Polsce…

– Załóżmy, że to Amerykanie lub Chińczycy wygrali wyścig o szczepionkę. Załóżmy, że starczy jej nie tylko dla swoich. To jeśli miałaby trafić do Polski, to musielibyśmy po nich sprawdzać, czy produkt jest dobry i nieszkodliwy?
– Tak, trzeba go przetestować na grupach europejskich pacjentów. Zasady rejestracji leków obecnie są takie, że powinny być testowane na tych populacjach, w których mają być one stosowane. To oczywiście przedłuży proces wejścia do użytkowania w Europie chińskiej lub amerykańskiej szczepionki. Cała procedura musi być powtórzona i nie da się jej ominąć. Zatem, jeśli mamy mówić o tym kiedy na polskim rynku będzie szczepionka, to stanie się to nie wcześniej niż za rok.

– No horyzoncie widać kolejny problem natury technicznej. Podobno w USA nie mają 850 mln strzykawek, które są potrzebne do przeprowadzenia planowanych szczepień. A strzykawki robią w Chinach, które w szczepionkowym wyścigu bardzo chciałby wygrać.
– Problem będzie nie tylko ze strzykawkami, igły też będą potrzebne. Jeśli w ciągu dwóch, trzech miesięcy ma się wytworzyć miliard dawek, to jest to spore przedsięwzięcie, a wspomniane strzykawki, igły, opakowania itp. produkuje się w Chinach, Wietnamie czy Indiach. W mojej ocenie jakakolwiek amerykańska czy europejska firma nie jest gotowa do wypuszczania na rynek miliarda dawek bez udziału w tym dostawców z Azji.

– I tu wchodzimy w politykę. Skoro Chiny rywalizują z USA w wyścigu, to co stoi im na przeszkodzie, by zatrzymać pracę kilku fabryk strzykawek. Wystarczywszy, że znów pojawi się w nich koronawirus…
– Jest to bardzo możliwe. I dlatego już teraz powinny być gromadzone zapasy komponentów do szczepionek, żeby później nie okazało się, że szczepionka jest tylko brakuje igieł i strzykawek, by ją podawać. Jak się to odłoży na później, to może być problem, bo wtedy wszyscy będą o nie zabiegać.

– W tej rozmowie zakładamy, że szczepionkę uda się opracować i wyprodukować, bo to na sto procent nie jest takie pewne.
– Wydaje się bardzo prawdopodobne, że to jednak się powiedzie. Widzimy, że SARS-CoV-2 nie mutuje bardzo szybko. Jego białka i materiał genetyczny też są znane. Pozostaje tylko uzyskać nie tylko skuteczny preparat, ale i bezpieczny w użyciu, po którym nie będzie NOP-ów, niepożądanych odczynów poszczepiennych. To musi być bardzo dopracowane, by nie powtórzyła się sytuacja z szczepionkami pandemicznymi przeciwko tzw. świńskiej grypie, kiedy to kwestionowano ich bezpieczeństwo z powodu bardzo szybkiego procesu rejestracji. Jakikolwiek pośpiech, w którym poluzowano by kwestie bezpieczeństwa, uważam za bardzo szkodliwy.

– Mamy już szczepionkę albo i szczepionki ze wszystkimi możliwymi dopuszczeniami. Chińczycy się nie buntują, strzykawki produkują pełną parą. Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, ale przecież stworzenie szczepionki swoje kosztuje. I chyba nikt z producentów nie będzie chciał ich rozdawać za darmo?
– I tu pojawia się kolejny problem. Amerykanie opuścili WHO, która zorganizowała taki program, „Solidarity”, w myśl którego ustalono, że szczepionki będą DARMOWE, szczególnie dla krajów, które finansowo zaangażowały się w ich powstanie oraz dla krajów rozwijających się. Jeśli więc rządy różnych państw dołożyły się do badań i podpisały umowy z firmami farmaceutycznymi, to dla mnie jest oczywiste, że nie będą ich od nich kupować…

– Oby miał Pan rację. Nie bardzo wierzę w taki altruizm, a przynajmniej nie w to, że wszyscy mogą być tak wspaniałomyślni…
– Może tak się okazać. Mogą to być choćby Amerykanie. I taka sytuacja może stanowić problem i być polem dla ogromnego konfliktu.

– Szczepionka przeciwko grypie kosztuje ok. 30 zł. Wiem, że to przypomina wróżenie z fusów, ale zapytam: ile może kosztować szczepionka, której poświęcamy tyle uwagi?
– To już jest kompletna abstrakcja. Bo jaka to będzie szczepionka? Jeśli powstanie ona na bazie DNA lub RNA, to koszty produkcji są bardzo niskie. Jeśli okazałoby się, że wygra produkt z adenowirusem jako wektorem, to już jest zupełnie inna bajka. W tym przypadku koszty są bardzo wysokie, o cenie zadecydować może popyt i podaż i może okazać się, ze taka szczepionka będzie bardzo droga.

– Popyt i podaż będą zależały od tego, czy szczepienia będą dobrowolne czy obowiązkowe. Jaki wariant Pan przewiduje?
– Jeżeli u nas szczepionka będzie za darmo, to znaczy będzie refundowana przez NFZ, a będą określone sytuacje epidemiczne, to popyt może być większy niż nam się dziś wydaje. Przecież teraz od seniora, który chce skorzystać z leczenia sanatoryjnego wymaga się negatywnego wyniku testu na obecność koronawirusa. Za testy płaci, dwieście kilkadziesiąt złotych, NFZ. Chcesz jechać do sanatorium, musisz zrobić test. Jeśli pojawiłaby się szczepionka, a ludzie chcieliby jechać do sanatorium pod warunkiem że się zaszczepią, to byłyby sprzeciwy? Twierdzę, że pewne osoby powinny być szczepione w ramach celowego działania profilaktycznego. Czy pracownik ochrony zdrowia nie powinien mieć obowiązku szczepień?
Uważam, że powinien, skoro bez szczepienia przeciwko żółtaczce typu B nie może pracować w systemie. Mamy więc takie sytuacje, w których szczepienia obowiązkowe dotyczą określonych grup. Nie wprowadzałbym obowiązku powszechnego, ale jak najbardziej rozważałbym wybiórczy obowiązek po to, by uchronić grupy ludzi przed zakażeniem przez lekarza, pielęgniarkę, nauczyciela, trenera... To są tzw. supersprederzy, czyli osoby mając bliski kontakt z wieloma osobami. Taką osobą może być też ksiądz czy katecheta. Wprowadziłbym taki wymóg korporacyjny, niech się wszyscy duchowni szczepią.

– Z tą chęcią do szczepienia, to sam Pan wie najlepiej, różnie jest. 4 proc. Polaków szczepi się przeciwko grypie. Tylko 6 proc. personelu medycznego uważa, że jest to potrzebne i się zaszczepia. A z ostatnich badań wynika, że gdyby pojawiła się szczepionka antycovidowa, to 37 proc. Polaków zaszczepiłoby się. Może gdyby w Polsce zmarło dziesięć razy więcej ludzi przez C-19, to może więcej byłoby chętnych do szczepienia.
– Prawdopodobnie tak by było. Jesteśmy, jako społeczeństwo, beneficjentem profilaktycznych działań. Zamknęliśmy szczelnie granice i zostaliśmy w domach w marcu i kwietniu, przez co przepływ wirusa spadł o jakieś 90 proc. Jeśli ludzie nie widzą zagrożenia, to zaczynają je bagatelizować. Jak nie ma złodziei, to się zostawia otwarte drzwi… Gdyby jednak na własne oczy widziało się tłumy koczujących pod szpitalami i umierających w oczekiwaniu na pomoc, to pewnie znacznie więcej przyznałoby, że jak tylko będzie szczepionka przeciwko koronawirusowi, to się zaszczepią.

Czy mieszkańcy boją się jeździć komunikacją miejską?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze artykuły