Wybuch paczki w Siecieborzycach. Lekarze z Zielonej Góry walczą o życie Uli
31-letnia Ula, poszkodowana w wyniku wybuchu paczki w Siecieborzycach pod Żaganiem, nadal znajduje się w stanie zagrażającym jej życiu. Kobieta i jej dwoje dzieci: 7-letnia córka i 2-letni synek zostali poważnie ranni w poniedziałek, 19 grudnia, w godzinach porannych, gdy do ich domu dostarczono przesyłkę niewiadomego pochodzenia. Cała trójka trafiła do Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze, gdzie wszyscy przeszli operacje. Dzieci zostały wybudzone ze śpiączki kilka dni temu, a ich stan jest określany jako stabilny. Dużo większe obawy towarzyszą temu, co stanie się z ich mamą.
31-latka opiekowała się ciężko chorymi dziećmi
Jak informuje Gazeta Wyborcza Zielona Góra, 31-latka pracowała na co dzień w przedszkolu w Żaganiu, gdzie opiekowała się kilkuosobową grupą dzieci z najcięższym spektrum autyzmu. Według dyrektorki placówki była osobą "cierpliwą, empatyczną, świetnie wyedukowaną", która stawiała na samorozwój, biorąc udział w szkoleniach i kursach. Feralnego dnia do pracy niestety nie dotarła. - Myślałam, że rozchorowały się jej dzieci. Były dla niej najważniejsze, tylko z ich powodu, nie odebrałaby telefonu. Wiedziałam, że musiało się coś stać poważnego - mówi Gazecie Wyborczej Zielona Góra dyrektorka przedszkola. Od tamtej pory koleżanki z pracy Urszuli nie przyjmują już żadnych paczek i odsyłają wszystkich kurierów. Specjalne środki ostrożności zastosowała również policja, która strzeże zarówno poszkodowanych w szpitalu w Zielonej Górze, jak i domu rodziny w Siecieborzycach.
Kim jest ojciec 2-letniego Bartusia?
Jak informuje Gazeta Wyborcza Zielona Góra, prokuratorzy nie postawili nikomu zarzutów w związku z wybuchem paczki, ale podejrzenie w tej sprawie padło na byłego partnera Uli, ojca 2-letniego Bartusia, którego dom znajduje się dwie wsie obok Siecieborzyc. 31-latka miała mieszkać z mężczyzną ponad rok, ale latem 2021 r. wyprowadziła się od niego i wróciła do swoich rodziców. - Kierowca ciężarówki. Zaradny, zdolny. Wybudował sam dom, choć nie miał fachu. Wystarczyło, że oglądał filmy na YouTubie. Chciał zamknąć ją w złotej klatce. Miała siedzieć w domu, nie wracać do pracy po macierzyńskim - mówi Gazecie Wyborczej Zielona Góra koleżanka poszkodowanej w wybuchu paczki. Jej rozstanie z Błażejem K. miało nie przebiegać łagodnie, konieczna była interwencja policji. Koleżanka Urszuli powiedziała, że 31-latka się go bała, a ona doradzała jej, by robiła obdukcje. Sprawa trafiła ostatecznie do prokuratury w Żaganiu i dotyczyła znęcania się, ale do tej pory nie znalazła swojego finału na wokandzie. Ewa Antonowicz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze, odsyła w tej sprawie do Sądu Rejonowego w Żaganiu.
- Po rozstaniu chciałem widywać się z synkiem, mieć wpływ na jego rozwój, ale mogę go widywać tylko dwa razy w miesiącu, w dodatku z kuratorem. Jestem tym zdenerwowany, no ale ludzie! Przecież nie podkładałbym bomby! - powiedział w rozmowie z "Super Expressem" mężczyzna.
Prokuratura rozpatruje kilka hipotez ws. wybuchu paczki
Jak informuje Gazeta Wyborcza Zielona Góra, za Błażeja K. ręczy sołtyska wsi, w której mieszka, twierdząc, że to "spokojny, normalny chłopak". Tymczasem jak uzupełnia prokuratura, na razie nie ma dowodów, by paczkę z ładunkiem wybuchowym dostarczył do Siecieborzyc kurier. Być może stoi za tym nawet kilka osób, a śledczy rozpatrują też wersję, że przesyłka trafiła do domu Urszuli przez przypadek. Jej mama twierdzi, że paczka była zaadresowana na jej córkę, ale Antonowicz wyjaśnia, że śledczy nie mogą się opierać na zeznaniach jednej osoby. Sprawdzają też, czy wrogów nie miały inne osoby mieszkające w tym samym budynku, tj. rodzice poszkodowanej i jej brat razem z żoną i dziećmi. W cieniu śledztwa na portalu Zrzutka.pl trwa zbiórka na rzecz ofiar wybuchu paczki w Siecieborzycach, którą można znaleźć TUTAJ.
- Dziękujemy z całego serca za tak dużą pomoc w realizacji celu. Zbieramy dalej, aż do zakończenia zrzutki. Dobro wraca - napisał organizator akcji.