Pożar składowiska odpadów w Zielonej Górze, w dzielnicy Przylep, wybuchł w sobotę (22 lipca) popołudniu. Ponieważ płonęło składowisko z toksycznymi chemikaliami, prezydent miasta poinformował, że zarządza ewakuację. Na miejscu od razu pojawiło się kilkuset strażaków, którzy walczyli z żywiołem.
Zobacz: Pożar chemikaliów w Przylepie. 200 strażaków w akcji. Czy mieszkańcy są bezpieczni?
- To była nasza najtrudniejsza akcja w historii lubuskiej straży pożarnej - przyznał Super Expressowi Arkadiusz Kaniak, rzecznik lubuskiej Państwowej Straży Pożarnej. Powołano sztab kryzysowy, a włodarz miasta od razu chciał zaopiekować się mieszkańcami domów w okolicy pożaru.
- Rozpoczynamy ewakuację mieszkańców z sołectwa Przylep. Mieszkańcy zostaną przewiezieni autobusami Miejskiego Zakładu Komunikacji do wyznaczonych przez miasto miejsc. Prosimy o szybkie przygotowanie się do ewakuacji i zabranie ze sobą tylko najpotrzebniejszych rzeczy - informował mieszkańców Janusz Kubicki, prezydent Zielony Góry.
Przygotowano autobusy i gdy już ewakuacja miała się rozpocząć, nagle jednak ją odwołano. Na miejscu pojawili się nie tylko strażacy, którzy gasili pożar, ale pracowały także grupy chemiczne Państwowej Straży Pożarnej i wojska. Robiono pomiary, co się znajduje w niebezpiecznej chmurze. Na tej podstawie ewakuację odwołano. - Nie ma decyzji o ewakuacji mieszkańców - w końcu poinformował Władysław Dajczak, wojewoda lubuski. - Pomiary jakości powietrza nie wskazują przekroczeń - poinformowała w nocy minister klimatu i środowiska Anna Moskwa. Elżbieta Anna Polak, marszałek woj. lubuskiego poinformowała natomiast, że według ekspertyzy płonie niebezpieczna trucizna N-winyl, metylobenzen, ołów, toluen czy ksylen.
Dr Jakub Duszczyk, toksykolog sądowy, chemik, specjalista inżynierii środowiska przyznał, że gdyby sam mieszkał w okolicy pożaru, na pewno by stamtąd sam się ewakuował. - Zrobiłbym ewakuację prewencyjną, bo do teraz nie wiadomo, co za chemikalia się paliły - mówi specjalista. Jego zdaniem substancje, które znalazły się w powietrzu mają odległe działanie i mogą się ujawnić na przykład za 10 lat.
- To skandal, że tego nie zrobiono - mówi Duszczyk. - Wystarczy jedna cząsteczka szkodliwej substancji i pozostanie ona na lata w organizmie - mówi chemik. Władze apelowały do mieszkańców o nieotwieranie okien, ale specjalista twierdzi, że to zdecydowanie za mało. - Trzeba uszczelnić wszystkie szczeliny, pozabezpieczać kratki wentylacyjne, żeby maksymalnie ograniczyć kontakt z powietrzem z zewnątrz - wyjaśnia dr Duszczyk. To, że teraz nie ma poszkodowanych osób, nie znaczy, że nie będzie ich w przyszłości.
Sprawą odpadów w Przylepie w Zielonej Górze już kilka lat temu zajęli się prokuratorzy, którzy ustalili, jak bardzo groźne są przechowywane tam odpady. Śledczy chcieli, by jak najszybciej zutylizowało groźne składowisko. Władze Zielonej Góry, które zgodnie z prawem miały zając się problemem odpadów, które zostały po nieistniejącej już firmie, rozpisały przetarg na usunięcie niebezpiecznych materiałów, ale zgłosiła się tylko jedna firma z bardzo wysoką ceną. firma, która wyceniła swoją pracę na 20 mln zł. Walka o to, by zostały usunięte trwała od kilku lat, a skończyło się fatalnym w skutkach pożarem.