Zielona Góra. Mała Zosia rozcięła sobie język. Czekała godzinami na zabieg przez COVID!

i

Autor: Archiwym prywatne

Zielona Góra. Mała Zosia rozcięła sobie język. Czekała DOBĘ na zabieg przez COVID!

2020-09-24 20:19

Państwo Joanna i Marek Zbrońscy nie mogą uwierzyć w to, co się stało. Ich córeczka Zosia rozcięła sobie język na placu zabaw. Szukali pomocy u jednego lekarza, potem w szpitalu w Nowej Soli, aż wreszcie przyjechali do placówki w Zielonej Górze. Tam usłyszeli od lekarza, że "teraz mają COVID, a nie rozcięty język". Zabieg odbył się dopiero na drugi dzień. Szpital tłumaczy, że ten przypadek nie wymagał natychmiastowej interwencji. Rodzice 14-miesięcznej dziewczynki są jednak poirytowani całą sytuacją.

Do zdarzenia doszło 21 września o godzinie 11. - Zosia była z mamą na placu zabaw. Zraniła się w język. Moja żona Joanna po jakimś czasie zauważyła, że rana nadal krwawi. Postanowiła się wybrać do lekarza - relacjonuje nam pan Marek, tata Zosi, który w momencie zdarzenia był w pracy. Pani Joanna otrzymała informację od lekarza rodzinnego, że ma od razu udać się do szpitala w Nowej Soli. Jak zrelacjonowała w poście na Facebooku, tam z kolei powiedziano jej, że nie mają ani ludzi, ani sprzętu, żeby zszyć ranę w buzi 14-miesięcznej Zosi. Powiedzieli jednak, że należy przeprowadzić zabieg w ciągu sześciu godzin i skierowali kobietę do szpitala w Zielonej Górze.

- Pojechaliśmy z mężem, dzwonimy domofonem. Po siedmiu próbach w końcu ktoś się odezwał, informując nas, że z TĄ sprawą to nie do nich tylko na chirurgię. Idziemy więc na chirurgię. Tam znów nas odsyłają na SOR. Śmieją się ze szpitala w Nowej Soli, że nie podjęli się pomocy tak małemu dziecku - relacjonuje pani Joanna.

Nie to jednak najbardziej zbulwersowało Państwa Zbrońskich. - Tam nam już puściły nerwy. Ile razy można być odsyłanym. Dopiero po tym, jak podnieśliśmy głos, personel szpitala zaczął nas poważnie traktować. Dlaczego nikt nie chciał nam pomóc. Dziecko cierpi, czas ucieka. Mija piąta godzina. A my nadal czekamy. W końcu dostajemy skierowanie na laryngologię. Tam lekarz informuję nas, że dziś oni nic nie zrobią, bo anestezjolog nie podejmie się znieczulenia ponieważ musimy mieć wykonany test na COVID-19. I tutaj cytuje "TERAZ MAMY COVID A NIE ROZCIĘTY JĘZYK - napisała drukowanymi literami na Facebooku pani Joanna.

I dalej: Minęło już sześć godzin od feralnego upadku, więc ranę trzeba będzie przed szyciem naciąć aby dostosować ją do zabiegu. Gdzie my żyjemy? - pyta zdenerwowana kobieta. Zabieg został wykonany na drugi dzień. Jak mówił w rozmowie z nami pan Marek, dziewczynce nadal przeszkadza rana w buzi. - Po zabiegu okazało się, że szwy się rozeszły. Zosię to nadal uwiera. Na szczęście dobrze się czuje. Boimy się jednak, że w przyszłości może mieć jakieś problemy z wymową - mówi pan Marek.

Szpital: "Stan dziecka nie wymagał natychmiastowej interwencji w trybie ostrym"

Zapytaliśmy przedstawicieli Szpitala Uniwersyteckiego imienia Karola Marcinkowskiego w Zielonej Górze. Poniżej przedstawiamy oświadczenie placówki.

Przede wszystkim należy podkreślić, iż personel Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze był pierwszym i jedynym, który udzielił pomocy małej pacjentce. Wcześniej rodzice spotkali się z odmową pomocy zarówno ze strony swojego pediatry, jak szpitala w Nowej Soli (gdzie powinno być przynajmniej wstępnie zaopatrzone).

Dziecko zostało przyjęte na Kliniczny Oddział Otorynolaryngologii w godzinach wieczornych (po propozycji przyjęcia na oddział rodzice pojechali do domu po rzeczy). Ponieważ w opinii lekarza dyżurnego stan dziecka nie wymagał natychmiastowej interwencji w trybie ostrym, postanowiono wykonać zabieg rano dnia następnego. Dziecko znajdowało się na oddziale pod opieką i nie istniało zagrożenie pogorszenia stanu zdrowia. Zgodnie z epidemiologicznymi procedurami przyjętymi w szpitalu, wykonano także małej pacjentce szybki test na koronawirusa. To obecnie standardowe postępowanie, które jest konieczne, aby zapewnić bezpieczeństwo zarówno pacjentów, jak i personelu.

Zabieg w znieczuleniu ogólnym odbył się w dniu następnym. Trwał krótko, założono dwa profilaktyczne szwy. Dziecko wypisano do domu z zaleceniem konsultacji w dniu następnym w poradni.  W ocenie lekarza dyżurującego w poradni, mimo iż założone szwy się rozwiązały (co w przypadku ran w obrębie jamy ustnej nie jest rzadkością), rana jest powierzchowna, goi się dobrze i nie wymaga ponownego zaopatrzenia. Lekarz zaproponował dodatkową konsultację kierownika oddziału, jednak rodzice stwierdzili, że nie ma takiej konieczności i opuścili poradnię.

Reasumując, w naszej opinii personel szpitala nie dopuścił się uchybień, a pomoc została udzielona prawidłowo. Kierownik oddziału spotkał się z matką dziecka, przeprosił za komentarz lekarza dyżurnego (pouczył go o konieczności poprawy jakości komunikacji z chorymi) oraz wyjaśnił szczegółowo zasadność przeprowadzonego postępowania.

Polityczny spacer - Radosław Fogiel

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki